„Życie na naszej planecie” – wrażliwość naszą przyszłością

Moje FilmETERowe teksty w ostatnich tygodniach naznaczone są przez kalendarzowe okoliczności. Dziś przypada kolejna taka okazja, lecz jej reprezentacji próżno szukać wśród szlagierowych tematów kultury popularnej. Dzień Babci i Dziadka pozostaje w strefie prywatnej celebracji, gdzieś na dalekiej orbicie zainteresowań X muzy, która temat starzenia się ubiera zwykle w kostium konwencji gatunkowych, unikając złożonych portretów bohaterów.

Wyjątki od tej reguły są bolesne, pełne goryczy i osamotnienia - Miłość Hanekego, Prosta historia Lyncha czy Umberto D. De Siki.

Dzisiejsza celebracja ma jednak wymiar optymistyczny. Na polskim podwórku status babć i dziadków jako wyrozumiałych powierników, najwspanialszych cukierników i patronów beztroski nadal ma się dobrze. 21 i 22 stycznia to czas docenienia ich wkładu w uczynienie naszego dzieciństwa czasem magicznym. Z osobistej perspektywy dom dziadków urasta więc do rangi dworku w Soplicowie, sadu w Grabinie, czy Tary z Przeminęło z wiatrem - miejsca bezpieczeństwa, spokoju i słodkiej swobody. Celu nostalgicznych powrotów. Dzisiejsze i jutrzejsze święto ma podkreślić rolę międzypokoleniowej więzi, cenę rad i nauk przekazywanych przez starsze pokolenia, dlatego skupię się na filmie-świadectwie, podsumowującym dorobek jednego niezwykłego życia.

Magdalenką, która zabrała mnie w podróż w czasie, do zapachu geranium na parapecie, do smaku najpyszniejszych ciast, do szumu odkurzacza Rainbow i klaserów pełnych znaczków - swoistych symboli weekendów u babci, stanowiących czas małych rytuałów i magii codzienności, okazało się filmowe spotkanie z największym bohaterem mojego dzieciństwa. Gdy sir David Attenborough na zaledwie cztery miesiące założył konto się na Instagramie, by promować najnowszy film Życie na naszej planecie, byłam jedną z ponad sześciu milionów osób, którym rozjaśniły się twarze - brytyjski przyrodnik to legenda, w czasie emisji jego programów przed ekranem zasiadali przedstawiciele wszystkich pokoleń, żeby poznawać zwyczaje dzikich zwierząt. W dzieciństwie co weekend wspinałam się na kolana mojego dziadka, by wraz z nim przenieść się na sawanny lub koła podbiegunowe, za jedyny prowiant mając pełne kieszenie miętówek i wstrząsająco słodką herbatę. Naszym przewodnikiem w wyprawach wśród lasów deszczowych czy lodowców był angielski biolog, któremu spoza kadru wiernie towarzyszył głos Krystyny Czubówny. 

Ta dwójka opisywała przyrodę o wiele ciekawiej niż szkolne podręczniki, przekształcała rzeczywistość w świat dziwów, cudów i kolorów. Odtąd każdy spacer był odrabianiem lekcji z uważności, a obserwacje najbliższego otoczenia treningiem przed kolejną filmową eskapadą. Próbowałam zrozumieć ptasie trele, nie spłoszyć pasących się na polanie saren, wypatrzyć w ścianie zieleni mikrokosmos. Czułam się jak uczennica mędrca odbywająca przygody w kolejnych krainach – wszak konstrukcja programów Davida Attenborough przywodzi na myśl schemat baśni: motyw wędrówki, wszystkowiedzący nauczyciel, myśli zwierząt w formie monologów czynią z tundry lub z Oceanii krainę czarów. Dla kolejnych pokoleń widzów, twórca Planety ziemi, Błękitnej planety i wielu innych programów przyrodniczych został wzorem do naśladowania, udowadniającym, że wrażliwość i szacunek wobec natury są najpotężniejszymi zaklęciami jakimi dysponujemy w walce o nasz najcenniejszy skarb - planetę Ziemię. 

W swym najnowszym filmie Sir David Attenborough jeszcze raz pozwala nam stanąć oko w oko z lwem i zanurkować na obszarze Wielkiej Rafy Koralowej - znów uwodzi widzów i wypełnia ich serca dziecięcym zachwytem. Po pierwszej chwili zachłyśnięcia radością, przychodzi otrzeźwienie – to nie zaproszenie na kolejną podróż w niedostępne rejony dziczy, to wyprawa w przeszłość. Materiały archiwalne zabierają na do świata, którego już nie ma. 

Życie na naszej planecie opowiedziane z osobistej perspektywy przyrodnika, zamiast losów dzikich zwierząt, koncentruje się na losach człowieka, stając się swoistym świadectwem zmian jakie zaszły na Ziemi w ciągu jednego ludzkiego istnienia. W opowieść sir Davida przypominającego swoje pierwsze programy i wyprawy badawcze, z czasem wplatają się nasze własne historie, wspomnienia pokoleń widzów, którzy poznawali daleki świat dzięki brytyjskim programom przyrodniczym. Kolejne plansze informujące o skali zniszczeń, o rosnących w zastraszającym tempie zagrożeniach są dzwonem bijącym na alarm. Wraz z przyrodnikiem opłakujemy klimatyczną tragedię, którą wciąż odrzucamy, na rzecz do błogiej nieświadomości.  Życie na naszej planecie to filmowe zwieńczenie twórczości biologa, apel do zmiany, do wykorzystania ostatniej szansy przed nieodwracalną katastrofą. 

Zamiast straszyć, piętnować i oskarżać przyrodnik odwołuje się do wrażliwości i miłości wobec natury, których uczył nas przez tyle lat. A narracja jego najnowszego dzieła znów sięga po tradycje literackie – David Attenborough niczym  Duch z Opowieści wigilijnej przedstawia prawdopodobne scenariusze naszej najbliższej przyszłości. Od tego, czy wykorzystamy nauki płynące z jego doświadczenia, z wiedzy badaczy, wreszcie czy posłuchamy głosu serca zależy los planety. Brak tu moralizatorskiego tonu, szukania winnych – Życie na naszej planecie to wzruszające podsumowanie działań ponad dziewięćdziesięcioletniego biologa, który w dzikiej niebezpiecznej głuszy odkrywał przed widzami sekrety naturalnej harmonii, odwiecznych procesów. A przede wszystkim to spojrzenie w przyszłość, w której piękno i różnorodność przyrody mogą się odrodzić i jak roślinność w Czarnobylu zamaskować ślady naszych pomyłek. 

Sir David Attenborough to super bohater naszych czasów.

Sięga do naszych emocji, uwalniając pokłady czułości, delikatności i współczucia głęboko zamaskowane we współczesnym świecie. Może warto jeszcze raz z kieszenią pełną miętówek spojrzeć na świat z niewinnym zachwytem i przewartościować priorytety. Może w dobie Netflixa i personalizowanych treści warto powrócić do tradycji seansów łączących pokolenia? Wszak Zycie na naszej planecie to nasza wspólna sprawa. Przeżyjmy je wspólnie. 

Przeczytaj także:

Autor

Magister filmoznawstwa, podróżniczka, pasjonatka surfingu, niespokojny duch. Współpracuje ze Stowarzyszeniem FilmETER. W zeszłym roku oglądała filmy drogi i pędziła autostopem na Festiwal Filmowy do Cannes. Teraz śni o Australii, tęskni za Portugalią, a w smutnych pandemicznych bezkinowych czasach na pocieszenie ogląda głównie swoje ulubione filmy. W koło.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x