[Viennale] Od serca – recenzja “The Whale”, reż. Darren Aronofsky

Kino przyzwyczaiło nas do pewnego precedensu tworzenia filmów pod sezon nagród. W tym celu zatrudnia się znanych aktorów albo takich, którzy na jakiś czas zniknęli z radaru, obsadza w rolach wymagających wielkich przemian, często cielesnych, a przy scenariuszach nie korzysta się już z technik narracyjnych charakterystycznych dla mainstreamowego Hollywoodu - typu szybkie tempo i mnogość zwrotów akcji. Nowe twory, odsyłające do poetyki kina niezależnego, są dużo wolniejsze, bardziej skupione na emocjach i człowieczeństwie. Korzystają też często z dydaktyzmu i społecznej wrażliwości do tego stopnia, że w końcu pozostają one ich jedynymi charakterystycznymi cechami. „The Whale” jednak, ku mojemu zaskoczeniu, wcale takie jest - jasne, wpisuje się w te nowoczesne schematy, ale opowiada historię z takim wyczuciem, że nie sposób się nie wzruszyć.

Jeszcze przed samym obejrzeniem filmu pełen byłem obaw o to, w jaki sposób opowieść ta zostanie przedstawiona.

W końcu mamy tutaj do czynienia z bohaterem zmagającym się z otyłością, co samo w sobie może zostać sprowadzone do taniej sensacji, mającej wywołać żywe dyskusje na temat stanu współczesnego człowieka. Jednak Aronofsky wie, że nie tędy droga - już podczas pierwszych minut filmu wyrywa naszego bohatera z kręgu heteronormatywnej narracji. Praktycznie od razu wiadomo, że Charlie jest gejem, który cierpi po stracie swojego długoletniego partnera. Jego orientacja nie zostaje sprowadzona do taniego spektaklu, nikt nad nią nie dywaguje, co pozytywnie mnie zaskoczyło i aż chciałem wiedzieć, co wydarzy się dalej.

The Whale, Darren Aronofsky

Szybko okazało się też, że Aronofsky wcale nie poszedł w standardową dla filmów niezależnych powolność, nadając swojemu dziełu dynamizm poprzez przedstawianie mi coraz to nowszych postaci, jednej barwniejszej od drugiej. Każdy z aktorów dostaje tu swoje pięć, a nawet i dziesięć minut, podczas których potrafi mnie zarówno zaszokować, rozbawić, jak i doprowadzić do łez. Sam Fraser zaś, niegdyś popularny aktor kina przygodowego, który zniknął z mainstreamu na ostatnie kilka lat (a więc idealny kandydat do roli filmu nagradzanego statuetkami), jest tutaj przecudowny. Pomijając sam fakt zmiany swojego ciała dla samej roli (kolejny punkt), można rzecz, że gra on tutaj kilka różnych postaci. Każda z emocji Charliego to inny Fraser; taki, jakiego jeszcze nigdy nie widzieliście. Magnetyczna jest tutaj również Sadie Sink w roli zbuntowanej, wiecznie złej na cały świat córki, która zaskakiwała mnie swoimi umiejętnościami coraz bardziej wraz z każdą kolejną sceną. No, i Samantha Morton! Jedna scena z jej udziałem doprowadziła gromką część sali (w tym mnie) do łez. Jeszcze nigdy wcześniej nie słyszałem w kinie tylu szlochów naraz.

Zapytacie mnie pewnie, gdzie w tym wszystkim sam Aronofsky?

To niby wciąż ten stary dobry Darren, ale już trochę bardziej przyciszony, skupiony. „The Whale” zdecydowanie bliżej jest do „Requiem for a Dream” niż do „mother!”. Trudno jednak w jakikolwiek sposób porównać do siebie te filmy. „The Whale” jest bardziej “ludzkie”, dosłowne i emocjonalne. Chociaż dalej jest to film wręcz skrojony pod nagrody, nie ujmuje to zbyt wiele z całego doświadczenia. To inny Aronofsky i takiego chyba lubię najbardziej.

Autor

Absolwent filmoznawstwa, z zawodu kucharz, czasem korektor komiksów i tłumacz. Wielki miłośników popkultury i historii Japonii, widz horrorów, kina queerowego i wszystkie, co związane z jego ulubionym studiem A24. W filmach najważniejsze są dla niego uczucia, jakie w nim wywołują, immersja kinowego doświadczenia i możliwość obcowania z odmiennymi kulturami. Jego ulubionym filmem jest kontrowersyjne „Spring Breakers”, które w 2013 roku otworzyło mu oczy na kino. Od tamtej pory łaknie coraz to nowszych filmowych doświadczeń. Do jego ulubionych twórców należą Gregg Araki, Dario Argento i Xavier Dolan.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x