[Viennale] Słuchaj i czuj – „Women Talking”, reż. Sarah Polley

Kino od samych początków stawia widzom pytania, nierzadko nakłaniając ich do rozwagi nad konkretnym wyborem. Nie inaczej jest w przypadku „Women Talking”, gdzie Sarah Polley skonfrontowała mnie z pytaniem o istotę własnego losu, biorąc na tapet sytuację zmarginalizowanych kobiet, których nie śmiałaby zostawić bez nadziei. I jestem jej za to ogromnie wdzięczny.

Film ten, opowiadający o religijnej kolonii, gdzie kobiety padają ofiarami serii napaści seksualnych, których sprawcami są ich mężowie i sąsiedzi, przytłacza swoim ciężarem. Przyciśnięte do muru bohaterki mogą albo uciec z miejsca swoich mąk, zostać i walczyć, albo, po bosku, przebaczyć dręczycielom. I to ja, jako widz, dostaję pozwolenie na obserwację ich rozważań, czując, jak szybko ucieka im czas.

A jakże ten film jest dobrze napisany - nie sposób nie poczuć atmosfery, która z każda minutą robi się coraz bardziej gęsta! Stres nie opuszczał mnie praktycznie do samego końca. A jak te kobiety rozmawiają! Nie bawią się w skróty myślowe, odrzucają wszelką bierność. Ba, krzyczą, płaczą, śmieją się - jak to w rodzinie przystało. Tworzą siostrzeństwo, gdzie, mimo różnic w zdaniu, wszystkie dbają o siebie nawzajem. Polley potrafi wplatać w to pomniejsze wątki, znajdując nawet miejsce na rozważania na temat traumy czy tożsamości płciowej. Nie traktuje ich jednak po macoszemu, próbując jedynie odhaczyć kilka scenariuszowych klisz. Każda z jej bohaterek jest inna i nie sposób ich ze sobą pomylić. Mamy tu stoiczki, kobiety skore do walki i te, które najzwyczajniej w świecie dopiero próbują wyklarować własną opinię. Udało mi się poczuć historię każdej z nich, ich zmagania były moimi zmaganiami, mimo różnic w tożsamości płciowej. Bo chociaż nie znam z własnego doświadczenia problemów, z jakimi zmagają się owe kobiety, to siedzę i słucham, co mają mi do powiedzenia. I wszystko to staram się zrozumieć.

A jak ta Polley reżyseruje (Kojarzycie może, jaką chemię wytworzyła między bohaterkami „Małych kobietek” Greta Gerwig?)! Ja doskonale pamiętam chociażby scenę, gdzie bohaterki, chodząc po amerykańskim śniegu, dawały się poznać nie jako aktorki, ale siostry i córki. Tutaj, mimo że bohaterki są w bardzo rożnym wieku, jest podobnie, a wrażenie oglądania wyuczonych kwestii znika błyskawicznie) i jak one grają! Jedna gwiazda pojawia się za drugą - Foy, Buckley, Mara - i każda gra na tym samym, wysokim poziomie. Na szczególną uwagę zasługuje Michelle McLeod, która nie posiada zbyt dużego dorobku aktorskiego, a która w niejednej scenie potrafi zwrócić na siebie całą uwagę.

Chociaż oprawa audiowizualna nie wykracza poza zwyczajność, a kolory pozostają szare i wyblakłe, to trudno wyobrazić sobie bardziej odpowiednie zdjęcia.

Wszak to właśnie o naturalność tu chodzi. A im więcej by tu się na ekranie działo, tym łatwiej widza byłoby z tej immersji wytrącić. Dla mnie samego najbardziej istotnym elementem filmu jest to, jakie uczucia potrafi we mnie wywołać. A tutaj, mimo braku neonów i wizualnej gry z widzem, do której mój gust jest przyzwyczajony, w historię udało mi się wczuć dużo bardziej, niż bym przypuszczał. Budowanie napięcia za pomocą oddechów, niekontrolowanych ataków paniki i histerycznych śmiechów wykonane zostało na tyle brawurowo, że towarzyszący mi stres zdecydowanie pozostanie w mojej pamięci.

Miło więc rozpocząć moją przygodę z austriackim Viennale (swoją drogą festiwal ten obchodzi w tym roku 60. urodziny) filmem tak dobrym, który jednocześnie opowiada o ludziach zmarginalizowanych z tak wielkim wyczuciem. Te kobiety tak mówią o swoim życiu, że pozostaje mi jedynie ich wysłuchać i poczuć towarzyszące im emocje. Gerwig opowiadała swego czasu o „Małych kobietkach”, a tutaj mamy do czytelnia z trochę większymi Małymi kobietkami, które, tak jak te młodsze, zawsze trzymają stronę swojej siostry. No, i przecież one przez cały film rozmawiają jedynie w tym samym pomieszczeniu - w tej pozornej nudzie leży siła tego filmu, i dzięki temu aspektowi ciężko mi będzie o „Women Talking” zapomnieć.

Autor

Absolwent filmoznawstwa, z zawodu kucharz, czasem korektor komiksów i tłumacz. Wielki miłośników popkultury i historii Japonii, widz horrorów, kina queerowego i wszystkie, co związane z jego ulubionym studiem A24. W filmach najważniejsze są dla niego uczucia, jakie w nim wywołują, immersja kinowego doświadczenia i możliwość obcowania z odmiennymi kulturami. Jego ulubionym filmem jest kontrowersyjne „Spring Breakers”, które w 2013 roku otworzyło mu oczy na kino. Od tamtej pory łaknie coraz to nowszych filmowych doświadczeń. Do jego ulubionych twórców należą Gregg Araki, Dario Argento i Xavier Dolan.

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Agata
Agata
1 rok temu

Pięknie napisana recenzja. Sam opis tych emoji, które towarzyszą bohaterkom przyprawił mmie o dreszcze. Tytuł trafia na moją listę.

1
0
Would love your thoughts, please comment.x