„Skóra, którą tworzę”, czyli o pracy charakteryzatora

Charakteryzacja potrafi czynić cuda. To dzięki niej możemy oglądać na ekranach kin tego samego aktora w różnych, całkiem odmiennych wcieleniach. Metamorfozy potrafią być nieraz naprawdę gruntowne i zapierające dech w piersiach. Bohaterowie trylogii Powrót do przyszłości starsi o trzydzieści lat, czarnoskóry Robert Downey Jr. w filmie Tropic Thunder, Krystyna Feldman jako tytułowy Mój Nikifor albo Robin Williams jako Mrs. Doubtfire – to wszystko zasługa charakteryzatorów. Nie mówiąc już o przemianie aktora w autentyczną postać, którą gra (co mogliśmy podziwiać m.in. rok temu w filmie Czas Mroku o Winstonie Churchillu), albo fikcyjnego bohatera z dawnych lat (najnowsze filmy z serii Star Wars). Jednak kino przez cały czas ewoluowało, a tym samym również i charakteryzacja. Jak wyglądały jednak jej początki?

Gary Oldman jako Winston Churchill w filmie Czas Mroku (2017)


Wbrew pozorom, charakteryzacja stanowi domenę nie tylko przemysłu filmowego czy modowego, korzenie charakteryzacji sięgają znacznie wcześniej niż powstanie kina, czyli do greckiego teatru okresu klasycznego. Aktorzy – trzeba dodać, że tylko płci męskiej – nosili maski przedstawiające różne stany emocjonalne oraz płeć odgrywanej postaci. Charakteryzacja towarzyszy kinematografii niemal od samego początku. Za prekursora filmu fabularnego, do którego napisano umowny scenariusz, jest uważany Polewacz Polany braci Lumière – tych samych, którzy zainicjowali publiczne seanse filmowe. Nie było jednak mowy o profesjonalnej charakteryzacji na przełomie XIX i XX wieku, a to z powodów ówcześnie panujących warunków. Zdarzało się, że aktorzy sami dobierali kosmetyki i odpowiadali za przygotowanie do swojej kreacji pod kątem wyglądu. A rola osobnych charakteryzatorów – jeśli już byli zatrudniani przy produkcji filmów – była raczej ograniczona do nałożenia peruki czy maseczki. Wtedy charakteryzacja (włącznie z kostiumami) pełniła funkcję wyłącznie informacyjną – dzięki niej widz wiedział, kim jest dany bohater.


Próba przeniesienia baśniowych opowieści na ekrany kin dała charakteryzatorom możliwość popisania się. Wygląd przyjaciół Dorotki (Judy Garland) z Czarnoksiężnika z Krainy Oz (1939) do dziś robi wrażenie.

Charakteryzator jest autorem charakteryzacji postaci filmu, tzn. za pomocą kosmetyków, peruk, zarostów i całego arsenału innych środków charakteryzator nadaje twarzy i sylwetce odtwórcy cechy wieku i osobowości odtwarzanej przez niego postaci. Jest jednym z głównych współtwórców filmu. Charakteryzator ustala ze scenografem kluczowe założenia stylu, formy i sposobów realizacji, zarówno obrazu całego filmu, jak również poszczególnych scen i sekwencji, a następnie opracowuje własne projekty charakteryzatorskie dostosowując je do ogólnych założeń artystycznych. Swoje propozycje plastyczne i rozwiązania techniczne związane z charakteryzacją odtwórców przedstawia do akceptacji w pierwszej kolejności scenografowi, a za jego pośrednictwem lub ewentualnie bezpośrednio – reżyserowi i producentowi. Charakteryzator wykonuje swoje zadania także poprzez kierowanie całością prac przygotowawczych i zdjęciowych podległych mu pracowników pionu charakteryzatorskiego, we współpracy artystyczno-twórczej z innymi realizatorami i członkami grupy zdjęciowej. W wypadku braku współpracowników, odpowiada osobiście za wszelkiego typu rozliczenia pozyskanych materiałów i środków charakteryzatorskich oraz powierzonego sprzętu technicznego i wyposażenia charakteryzatorni.

Pewnie wielu czytelnikom do głowy przychodzi nazwisko co najmniej jednego aktora, który kojarzy się z odzwierciedlaniem postaci ze zwariowanymi stylizacjami, perukami lub wyglądem. Jest nim niewątpliwie Johnny Depp. Właściciel fabryki czekolady o bladej cerze z ciemnobrązową peruką z Charlie i fabryka czekolady; groźny pirat z krzywymi zębami i piercingiem z serii filmów Piraci z Karaibów, czy przerażony i przerażający jednocześnie mężczyzna z długimi, rozczochranymi, czarnymi włosami oraz ostrzami zamiast rąk w Edwardzie Nożycorękim- te niewątpliwie intrygujące kreacje to w dużej mierze zasługa charakteryzatorów. Jednym z moich ulubionych dzieł, w którym charakteryzacja stoi na najwyższym poziomie jest Grand Budapest Hotel. Makijaże oraz peruki bardzo dobrze wpisują się w estetykę Wesa Andersona oraz świetnie oddają pastelowość i symetrię przedstawionego świata. Sam film dostał Oscara w roku 2014 za najlepszą charakteryzację i fryzury. 

Tilda Swinton z makijażystą na planie Grand Budapest Hotel 

Charakteryzacja jako profesja i dziedzina sztuki wciąż ewoluuje. Jeszcze 100 lat temu rola charakteryzatorów kończyła się na przyklejenie wąsów lub nałożeniu peruki, a dzisiaj bardzo często pomagają w tworzeniu postaci fikcyjnych, androidów lub wiernie odwzorowują postacie historyczne. Ich praca zdecydowanie wpływa na jakość filmu oraz walory estetyczne. Mam nadzieję, że kiedyś jakiś reżyser zaproponuje Tildzie Swinton wcielenie się w Davida Bowiego, bo jest to kinowo- biograficzne spełnienie moich marzeń. Do tego zadania niewątpliwie przyda się dobry charakteryzator.

Przeczytaj także:

Autor

Korposzczur za dnia, a po godzinach fan wegetariańskiego jedzenia, lomografii, ukulele i literatury pięknej. Wylał morze łez na “Przełamując fale” Larsa von Triera. Z uśmiechem na ustach wspomina każdy z kilkudziesięciu seansów filmu “Shrek” i żywi ogromne przywiązanie emocjonalne do produkcji Pedro Almodóvara. Za najlepszy film uważa: “Fanny i Aleksander” Ingmara Bergmana oraz “Szatańskie tango” ​Béla Tarra.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x