Obiekcje do obiektywności

Żmudna i niewdzięczna to rola, być narratologiem. Żmudna, bo o ile nie można narzekać na brak roboty, to opowiadacze z rzadka myślą o skrupulatnych, systematyzujących badaczach opowiadań i nie ułatwiają im pracy. Zwłaszcza w kinie – już jedno nakręcone ujęcie POV wpływa na rodzaj opowiadania historii, zmuszając do oryginalnego rozpatrywania i klasyfikowania nawet najbardziej konwencjonalnego filmu. Niewdzięczna, bo już nie istotne, ile się napisze popularnonaukowych publikacji i ile filmów opisze badacz pod kątem tego “kto opowiada” - w powszechnym myśleniu o opowiadaniach istnieją tak głęboko zakorzenione błędy, że żadna praca ich nie wymaże. A tym największym, najgłębiej wplątanym w uzus widzów kinowych i szybkiej publicystyki filmowej błędem z zakresu narratologii jest chyba figura narratora obiektywnego i wychwalanie domniemanych praktyk narracji obiektywnej.

Własną klawiaturą ani węzła nie rozplączę, ani smoka nie ubiję - bo nie dość, że należy zastanowić się nad jakąkolwiek „obiektywnością” w kinie, to po głębszych rozważaniach wątpliwa staje się również kwestia, czy badając filmy powinno mówić się w ogóle o narracji.

Jak mi się zdaje, jedyne co można zrobić, to zasiać w czytelnikach ziarno wątpliwości i mieć nadzieję, że jako-tako wykiełkuje. I to postaram się zrobić, nie wchodząc w zbyt skomplikowane, zbyt wyspecjalizowane i zbyt teoretyczne kwestie – bo to taki temat, o którym można napisać albo maksymalnie 3 strony, albo minimum 300. Zaznaczam również, że felieton jest przeznaczony raczej dla tych, którzy jak na razie nie zastanawiali się nad sposobami prowadzenia narracji w filmie lub lubią “obiektywnie opowiedziane historie”. Chociaż kto wie, być może i zaawansowani gracze znajdą tutaj intelektualną stymulację?

To intrygujące, że w post-modernistycznym post-świecie post-prawdy, w którym wszystko co było „obiektywne” uznano za jedynie „wystarczająco wcześnie wytworzone przez kulturę”, przymiotnik „obiektywne” jest właściwie powszechnie używanym komplementem. Czy to jeszcze wyraz freudowskich tęsknot za „wielkimi meta-narracjami”, czy już wykwit ideowego sprzężenia zwrotnego? Jak to mawiał Zbigniew Herbert - “nie wiem”. Widzę i słyszę natomiast, że po wyjściu z multipleksu konsensus wśród widzów jest raczej klarowny – dobry film obyczajowy (kolejny zagadkowy, uzusowy termin) to taki, który został „obiektywnie opowiedziany”. Z czego „obiektywny” znaczy tylko tyle, co „nie-subiektywny”, czy też „nie-za-bardzo-subiektywny". Czy w takim razie biały to „nie-za-bardzo-niebieski”? Spotkałem się z nawet z podejściem, że „obiektywne” jest również to, co jest pokazane z bardzo wielu subiektywnych perspektyw - a to trochę takie podejście, jak uznanie, że najbardziej obiektywny krytyk to ten, który krytykuje wszystkie filmy po równo.

Przymiotnik „obiektywny” jest źle używany w kontekście do filmów dlatego, że nie da się go używać poprawnie – bo to termin w ogóle nie pasujący do tak trywialnych spraw.

Jeśli już musimy, używajmy go w odniesieniu do instancji wyższych lub empirycznie weryfikowalnych twierdzeń, chociażby obiektywnego Dobra, obiektywnego Zła lub obiektywnie działającej w stronę jądra Ziemi siły grawitacji. Uznajmy, że jeśli istnieje cokolwiek obiektywnego, są to sprawy niezależne od człowieka. Produkcja filmu jest natomiast nieustającą ludzką kreacją.

Dobrze widać to na przykładzie najbardziej zarażonego wirusem domniemanego obiektywizmu gatunku – filmu dokumentalnego. Filmy dokumentalne, tak samo jak filmy fabularne, opowiadają historię, posiadają swoją narrację - używają do tego tylko innych narzędzi i inny jest status ich opowieści. Weźmy na warsztat dokument znany, niekoniecznie skomplikowany i nie trudny do obejrzenia – mityczny Wjazd pociągu na stację w Ciotat braci Lumière. Oderwijmy się na chwilę od archiwizującej rzeczywistość zastaną funkcji tego filmu i skupmy się na historii. Tak jak Pan Kieślowski powiedział, codzienne życie posiada swoją własną dramaturgię.

Wstęp do tej historii rozpoczyna się w momencie, w którym po raz pierwszy dostrzegamy pociąg, a kończy się, kiedy pociąg zaczyna hamować i mija peronowego - około 10 sekundy. Rozwinięcie historii to cały ten czas pomiędzy minięciem peronowego a pierwszymi pasażerami wysiadającymi z pociągu, to znaczy pomiędzy 10 a 35 sekundą. Zakończenie (otwarte) to wszystko to, co zostało. Czy bracia Lumière obiektywnie przedstawili tę historie? Jeśli ktoś uważa, że tak, to zadam kilka pytań naprowadzających na puentę. A czemu punkt widzenia znajduje się po prawej stronie względem lokomotywy, a nie po lewej? Lub na lokomotywie? Albo w lokomotywie? Czy niemożliwe było umiejscowienie jej pod lokomotywą?

W tych pytaniach naprowadzających omijamy oczywiście całą resztę pociągu, która jest zapewne również całkiem interesującą i niewystarczająco pokazaną. A jeśli ktoś chce zwrócić mi uwagę, że to wszystko nie istotne, bo istnieje obiektywny komunikat brzmiący „pociąg wjeżdża na stację” chcę przypomnieć, że w procesie komunikacji nie jest istotny tylko komunikat, ale również jego rodzaj – bo forma komunikatu jest również komunikatem. Tak samo jak w życiu codziennym nie jest istotne co ktoś nam mówi, ale również jakim tonem, mimiką i mową ciała nam to mówi. Bracia Lumière w tej prostej historii podjęli decyzję kreatywną, kierując się własnym doświadczeniem i subiektywnymi odczuciami względem sytuacji na peronie. Ilość takich subiektywnie podejmowanych decyzji kreatywnych rośnie wprost proporcjonalnie do długości filmu, skomplikowania fabuły, ilości cięć montażowych i tak dalej, i tak dalej.

Powszechnie wychwalana „obiektywnie opowiedziana historia” to nic innego niż historia opowiedziana przez nie frontalnie przedstawionego opowiadacza - kogoś, kto w narratologii jest nazywany narratorem ukrytym.

To taka osoba, która mówi, ale bardzo nie chce, żeby ktokolwiek usłyszał jej głos. Chowa się więc za wartką akcją, charyzmatycznymi postaciami i fascynującym, spójnym światem filmu. Ile osób jest w pokoju podczas najbardziej znanej sceny Historii małżeńskiej Noah Baumbacha? Dwie? Czy jest tam jeszcze jedna, która próbuje nam klarownie przedstawić wszystko, co się w pokoju dzieje? Klarownie nie znaczy obiektywnie, ale czasami może oznaczać „nie-za-bardzo-jawnie-subiektywnie".

Wróćmy jeszcze na chwilę do filmu dokumentalnego. Jestem zdania, że ekspansja medium telewizji na dokument (propagowanie jego informacyjnej funkcji) zatarła w powszechnej świadomości prawdziwą naturę tego gatunku. Pozwolę sobie powtórzyć jeszcze raz – nie ma czegoś takiego jak obiektywny film dokumentalny. Czy np. Ucieczka na srebrny glob Kuby Mikurdy obiektywnie przedstawia historię filmu Andrzeja Żuławskiego? To dokument raczej konwencjonalny, wykorzystujący materiały archiwalne oraz wywiady z członkami ekipy, znajomymi i rodziną reżysera.

Film przedstawia znaną, martyrologiczną legendę Ucieczki na Srebrny Glob. Wiem jednak, z raczej wiarygodnego źródła, że podczas jednej z długo omawianych w dokumencie, kultowych scen filmu, Andrzej Żuławski z nerwów odmówił współpracy, zakopał się w piasku, a scenę dokończył operator – a w Ucieczce nie ma słowa o takiej sytuacji. I nie oskarżam tutaj oczywiście Kuby Mikurdy o złe intencje czy przekłamywanie faktów - na przykładzie jego dokumentu pokazuję tylko, że jeżeli filmy muszą trwać średnio 1:30h, to każdy twórca musi obrać jakąś konkretną taktykę, zadawać konkretne pytania i godzić się na cięcie materiału. Nawet dokumentalny odpowiednik narratora ukrytego i jego przeźroczystego stylu (sposobu opowiadania skupionego na sprawnym przeprowadzeniu widza przez akcję filmu), czyli technika gadających głów - nie istotne jak „prosto z mostu” i reportażowo przekazywano by za jej pomocą informacje widzom, nie wpływa to na obiektywność filmu. Ktoś przecież musiał wybrać i zadać konkretne pytania, na które gadająca głowa odpowiedziała.

Zdziwiło by mnie, gdyby w czasach niekończącego się, wielokanałowego strumienia Internetu komuś chciałoby się to zrobić, mimo tego - jeśli ktoś się nie zgadza z czymkolwiek co tutaj napisałem, zapraszam do komentowania i pisania do redakcji Stowarzyszenia FilmETER. Jeśli kogoś tak oszczędny przyczynek do sprawy zaciekawił, z czystym sercem polecam prace profesora Mirosława Przylipiaka (np. O kategorii narratora w filmie) lub profesor Kamili Żyto (np. Nowe szaty króla. Rekonesans stanu badań nad narracją filmową w Polsce). Tych naprawdę upartych, chociaż nie sądzę, żeby moje trzy strony miały aż taką mobilizującą moc, zachęcam do zdobycia Kwartalnika Filmowego 71-72, w całości poświęconego narracji w filmie. Masochistów (i to tych naprawdę brutalnych) odsyłam do Narracji subiektywnej zapośredniczonej. Wokół zagadnienia mowy pozornie zależnej” w filmie Roberta Birkholca

Nie byłbym sobą, gdybym z myślą o swoim ukochanym polskim dokumencie kreacyjnym (zatwardziałych wyznawców dokumentalnego obiektywizmu dla zmienienia perspektywy kieruję do twórczości Wojciecha Wiszniewskiego) nie zakończył tego felietonu parafrazą z pewnego pociągającego nosem filozofa. W temacie historii, tak w ogóle - po co chcieć opowiadać je obiektywnie, skoro można mieć cele?

Autor

Realizator-amator, kinofil i absolwent studiów filmoznawczych Uniwersytetu Łódzkiego. Dyplom licencjata zdobył obroniwszy pracę z pogranicza kina dokumentalnego i teatru pt. "Melpomena w cztery ściany zamknięta?". Przyczynek do badań nad teatralnością polskiego dokumentu kreacyjnego. Sympatyk i okazjonalny członek Stowarzyszenia Filmowego FilmETER. W obszar jego zainteresowań wchodzą polska kinematografia, film dokumentalny, piwo rzemieślnicze oraz wszelkie przestrzenie zmitologizowane.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x