Patrz gdzie chcesz, to i tak nie ma znaczenia – „Nie patrz w górę” (reż. Adam McKay, 2021)

Gruchnęła wieść. W kierunku Ziemi pędzi kometa. Niektórzy mówią, że to źle, ale niektórzy nawet nie wiedzą, że ta kometa tam jest. A może wcale jej nie ma. No i mówię mu – w kierunku Ziemi leci wielka kometa. A on mi na to, że no spoko, ale na jutro to nie, bo egzamin ma. Ja też. Niech będzie ta kometa, no beka straszna, że niby jakaś kometa leci w Ziemię. LOL, beka, iksde i żalpeel. No i ja, że niech patrzy w niebo, bo będzie widać te kometę. A ona, że to bez sensu, po co mu kometa, jak pewnie zawali ten egzamin. Mogłaby spaść już teraz, żeby tylko jutro tego nie pisać. Masakra jakaś.

Fabuła filmu jest banalna.

Dwoje naukowców (a konkretnie naukowczyni) odkrywają, że w stronę ziemi leci gigantyczna kometa, która na sto procent zniszczy planetę. I rozpoczyna się walka z czasem i z ludźmi. Prezydent USA nie jest zainteresowana, bo ma problem z kandydatem do Sądu Najwyższego. Dziennikarze również niezbyt, bo to jednak dość zła i smutna wiadomość, że wszyscy zginiemy, ale na poprawę humoru opowie o swoim rozstaniu bardzo znana piosenkarka. Aby wieść o jej złamanym sercu rozeszła się wszem i wobec, pewien bardzo interesowny biznesman-właściciel korporacji jest właścicielem platformy medialnej podobnej do Facebooka. O komecie nikt się nic nie dowie, ale za to będzie nowy album rzeczonej piosenkarki i gargantuiczna ilość memów z udziałem naukowczyni.

I walka zostaje jednak podjęta i wespół zespół by pokonać kometę. Ale czy warto? No nie, bo to pędząca góra hajsu w stronę ziemi. Tam są złoża bardzo cennych minerałów, które świetnie nadają się do produkcji nowych telefonów, a do produkcji potrzeba ludzi, więc i miejsca pracy będą, bogactwo, welfare, równość i braterstwo niemalże na horyzoncie, osiągalne na wyciagnięcie ręki. Ale jednak się nie udaje, ten koleś z korpo jednak się myli i razem z Prezydent USA i innymi bogaczami ucieka na inną planetę. Wszyscy pozostali giną.

Czemu piszę to w takim bylejakim stylu, jakbym od niechcenia pisał recenzję? Film w moim przekonaniu próbuje sprzedać coś bardzo dziwnego swoim widzom. Jest kilka tych rzeczy i postaram się je pokrótce wyjaśnić. Teraz już będzie na poważnie. Jest to w bardzo dużym skrócie gorzka satyra na współczesność – stosunki międzyludzkie, wpływ mediów na ich kształtowanie, politykę, Big-Tech, kapitalizm, teorie spiskowe i masę innych rzeczy, które są jeszcze w tym filmie, a można się ich domyślić.

Każda z tych rzeczy jest jak najbardziej połączona z innymi, trochę jak w systemie naczyń połączonych. Ale może po kolei.

Kapitalizm, który wydaje się nadrzędnym tematem, który można swobodnie rozbić na te pomniejsze. Krytyka kapitalizmu, a bardziej niepohamowanego kapitalizmu dotyczy kapitalizacji dosłownie wszystkiego. Nawet katastrofa, która nadciąga okazuje się ogromną szansą na wielkie zyski produkcji jakichś tam kolejnych telefonów czy podzespołów do ich produkcji. Wszystkiemu sprzyja władza polityczna w postaci Prezydent USA, której kampania reelekcyjna finansowana jest przecież przez korporację. Nieistotne jest więc, czy umrzemy czy też nie. Kogo to obchodzi – będziemy mieli masę pieniędzy i reelekcję, a może nawet swobodną większość parlamentarną.

Na to pozwalają również media. Temat nadchodzącej katastrofy wciśnięty jest w serwis informacyjny, ale zarazem humorystyczny. Zanim jednak o komecie, trzeba powiedzieć o rozstaniu wielkiej gwiazdki muzyki jakiejśtam, bo rozstała się z chłopakiem, również muzykiem jakimśtam. Oczywiście to jest najistotniejsze, a sam temat zagrożenia jakie stanowi asteroida jest traktowany z pobłażliwością. Dlaczego? Bo ludzie nie chcą się denerwować, a nawet jeżeli to trzeba to powiedzieć w lżejszy sposób, żeby nie denerwowali się „aż tak bardzo”. Te same media, które uznają, że zagrożenie jest jednak realne, będą transmitować koncert propagujący zbliżającą się katastrofę. Wisienką na torcie byłaby oczywiście zbiórka pieniędzy na potencjalne dzieci ofiar zderzenia asteroidy z Ziemią.

Czemu nie traktuję tego filmu poważnie? Nie chodzi o satyrę – jest jak najbardziej trafna. McKay jednak pozostawia widza z tanim moralizatorstwem spod znaku „trzeba się zjednoczyć”, ale wy tego nie widzicie. Słuchajcie teraz, ja wam wytłumaczę, jak działa współczesny świat”. Film nie traktuje widzów poważnie, jakby nie mieli oczu, ani rozumu, dzięki którym pojęliby, co się wokół dzieje. To, że łatwiej jest nam wyobrazić sobie koniec świata niż koniec kapitalizmu, o tym pisał już Mark Fisher w „Realizmie kapitalistycznym”. Porównanie w filmie jest jednak nie tyle błahe, co bezsensowne.

Katastrofa, która nas czeka, tu w rzeczywistości, nie będzie miała konkretnego dnia. Twórcy mają oczywiście na myśli globalne ocieplenie i kryzys klimatyczny, lecz w przeciwieństwie do komety, klimat zmienia się relatywnie dłużej niż uderzenie gargantuicznej skały w planetę. Nie będzie konkretnego dnia, a zmiany będą następowały niemalże niezauważalnie. Przekonywanie natomiast o tym, że głos naukowców nie jest brany serio, również odbieram za nadużycie. Nie ma takiego miejsca w przestrzeni medialnej, w której nie pojawiłyby się treści rozpowszechniające informację o kryzysie klimatycznym i sposobach na jego przeciwdziałanie. Inna sprawa, że nie wszyscy politycy biorą to na serio – tu się mogę zgodzić.

Krytyka mediów jest, powiedziałbym, przeszacowana. Kapitalizacja wszystkiego, co można zobaczyć w filmie to jak najbardziej nasza rzeczywistość.

Niemniej, film McKay’a, który miał być właśnie satyrą na ową rzeczywistość, przyłącza się do zbierania zysków z krytyki. Kapitalizowanie krytyki to mydlenie oczu, a korporacjom takim jak Netflix opłaca się robić takie filmy, bo pod przykrywką poruszania trudnych tematów zbierają comiesięczny zysk w postaci abonamentów. To samo dzieje się w przestrzeni walki z kryzysem klimatycznym. Wielu markom opłaca się promowanie zielonej produkcji np. odzieży czy używanie recyklingowych opakować, lub zachęcanie do kupowania opakowań wielokrotnego użytku i pozorne przyłączanie się do walki z kryzysem. Mniej istotne jest, że jakoś wyprodukowanych rzeczy sprawia, że szybko trzeba je wyrzucać, co powoduje wzrost ilości śmieci. Przeciwny skutek do zamierzonego celu, ot co.

Możliwe, że cel filmu był szczytny – poruszenie i krytyka NASZEGO stylu życia. Ale to nie ma większego znaczenia, gdy film jest zwykłym pozorem. I można wypatrywać owej katastrofy, można patrzeć w górę czy w dół. Ale to nie ma sensu. Katastrofa już tu jest. To się dzieje teraz.

Autor

Student V roku filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kocha wszystkie filmy, w których odnalazł jakieś piękno, które go poruszyły, wstrząsnęły czy przeraziły, ale szczególną miłością darzy „Midsommar” Ariego Astera. Wielki fan ścieżek dźwiękowych, w których (jak podejrzewa) tkwi sposób na całkowicie legalne wyniesienie filmu z kina. A obecnie zakochany bez pamięci w filmach Gaspara Noé (które zapewne za niedługi czas zmieni na coś diametralnie innego).

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Jędrek
Jędrek
2 lat temu

Zgadzam się całkowicie! Choć sam humor też jest moim zdaniem prosty jak w mordę strzelił.

1
0
Would love your thoughts, please comment.x