Kalifornijski vibe bez końca – „Palm Springs” (2020)

Drzwi kin w końcu stanęły otworem, a  z wnętrza buchnął zapach pustyni, mgiełki do włosów i olejków do opalania. Królujące na dużych ekranach Palm Springs udowadnia, że tęsknota za kinowym fotelem była w pełni uzasadniona, a wstąpienie w ciemność sali to naprawdę przejście do innego świata. W cenie biletu na film dostajemy rejs dmuchanym kawałkiem pizzy przez niezmącone wody basenu w promieniach Kalifornijskiego słońca - w obecnej sytuacji to jak wygranie losu na loterii. 

Film Barbakowa beztrosko dryfuje wśród ogranych konwencji i schematów, nie popadając w żaden z nich. Cukierkowość komedii romantycznej zostaje rozcieńczona absurdem, wątek pętli czasowej zaprasza do rzeczywistości rodem z wideoklipów, a niewybredne żarty okraszone są scenografią epoki Instagrama. Wystrojony w hawajską koszulę i japonki bohater wciąga nas na beztroską imprezę bez końca, na której hasło Tańcz jakby jutra miało nie być niemal wprost wzięte z dekoracyjnych plakatów w supermarkecie, nabiera totalnie nowego znaczenia. Bo w przypadku Nylesa (Andy Samberg) spełniło się marzenie o jednej dobie w raju. Dosłownie. Uwięziony w pętli czasowej, w koło przeżywa dzień wesela wśród pustkowi pustyni Kolorado, wieczorne balety mając za pewnik. O wiele mniej entuzjazmu wykazuje Sarah (Cristin Milioti), która w wyniku serii zdarzeń także utyka w wiecznej teraźniejszości. W tej sytuacji bez wyjścia postaci rzucają się w wir nieskrępowanej zabawy.

Palm Springs flirtuje z wyobrażeniami rodem z reklam i popkultury.

Barbakow serwuje nam rzeczywistość gdzieś na styku Dzikości serca i kampanii marek luksusowych, wypełnioną samochodami pędzącymi ku horyzontowi, biżuterią, okularami przeciwsłonecznymi, wężowymi butami i przydrożnymi pubami. To przeniesione na ekran marzenia doby social mediów oznaczone hashtagiem #instalife. Kalifornijski luz i radosny hedonizm w podkręconych filtrami kolorach - współczesne la dolce vita. Powtarzający się wkoło dzień kusi ekskluzywną willą, swawolą i złudnym bezpieczeństwem rutyny - bez niespodzianek, bez emocjonalnego przywiązania, bez dylematów. Dlatego w przeciwieństwie do wielu filmowych poprzedników, Nyles wydaje się całkowicie pogodzony się z monotonią Dnia Świstaka, egzystencjalny posmak w ustach zapijajac piwem nad basenem. Rzeczywistość bez zakazów, norm i konsekwencji okazuje się wielkim parkiem rozrywki, a nieprzemijające wagary od życia kuszą możliwością realizacji wszelkich fantazji w rytmie Forever and ever Demisa Roussosa. Jednak nawet najlepsza playlista odtworzona po raz tysięczny staje się psychodelicznym koszmarem, a niekończące się wirowanie wywołuje zawrót głowy. 

Wizja bezkresnego zawsze i wciąż zaczyna wywoływać dreszcz niepokoju. Nawet najbardziej spektakularne pomysły nie są w stanie zamaskować wyzierającego spod wygłupów  poczucia bezsensu. Brak znaczenia traci na atrakcyjności. 

Po roku spędzonym w uścisku monotonii, ten tok myślenia może wydawać się nam banalny, lecz w Palm Springs podany jest w tak bezpretensjonalnej, świeżej formie, że roztapia całą nagromadzoną przez ostatnie miesiące gorycz i frustrację. Wśród materiałów wybuchowych, sztucznych futer i dinozaurów rozwija się wątek romantyczny, temperamentem Cristin Milioti i Andy'ego Samberga rozsadzający ckliwe nuty i oczywistości. Skazani na swoje towarzystwo bohaterowie nawet nie przypuszczają, że spotkanie w pętli czasu pozwoli im wyrwać im się z życiowej ślepej uliczki. Gdy do gry wkracza miłość, cały ten brokat i bąbelki tracą swój czar. 

Max Barbakow portretuje pokolenie współczesnych trzydziestolatków zawieszonych między szaleństwami młodości a dorosłością. Podejmowanie decyzji czy określenie priorytetów w oceanie nieskończonych możliwości, wydają się być katorgą gorszą niż powtarzalność. Dla Nylesa wielokrotna śmierć w straszliwych okolicznościach wydaje się wciąż mniej przerażająca niż zaangażowanie i wzięcie odpowiedzialności za własne życie. Strach przed skutkami i nieprzewidywalnym ciągiem dalszym prześwituje spomiędzy gagów i balansujących na granicy poprawności żarów, ale egzystencjalne rozważania nie wypływają na pierwszy plan rozrywki nad basenem. Bo Palm Springs to przede wszystkim zaskakująca komedia odrzucająca wyszukany humor na rzecz nonszalancji i luzu. To też zastrzyk witaminy D i słońca,  dobrych wibracji i relaksu. Szykujcie dmuchane flamingi i niech pstykają kapse napojów gazowanych - Palm Springs to posmak wakacyjnej ucieczki, za którą wszyscy tęsknimy. 

Przeczytaj także:

Autor

Magister filmoznawstwa, podróżniczka, pasjonatka surfingu, niespokojny duch. Współpracuje ze Stowarzyszeniem FilmETER. W zeszłym roku oglądała filmy drogi i pędziła autostopem na Festiwal Filmowy do Cannes. Teraz śni o Australii, tęskni za Portugalią, a w smutnych pandemicznych bezkinowych czasach na pocieszenie ogląda głównie swoje ulubione filmy. W koło.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x