A wiedzieliście, że Hollywood zbudowali Polacy?

Na podstawie książki ,,Pollywood. Jak stworzyliśmy Hollywood” Andrzeja Krakowskiego

Od lat niezmiernie bawi mnie reakcja polskiego społeczeństwa na coroczne wręczenie nagród Akademii Filmowej. Dzień wręczenia statuetek zostaje całkowicie podporządkowany gali, wszystkie media i serwisy informacyjne skupiają się tylko i wyłącznie na NASZYCH szansach na jakąkolwiek nagrodę. Tego dnia wszyscy, nawet osoby kompletnie niezainteresowane kinematografią skupiają swoją uwagę na sukcesach naszych rodaków (lub też ich braku). Tak jakby Oscary były jedyną nagrodą, która daje znak jakości i ostatecznie stwierdza, że Polacy też potrafią zrobić film na miarę Hollywood. Za wszelką cenę musimy porównywać się z amerykańskimi produkcjami, na siłę wręcz szukamy powiązań między naszymi rynkami filmowymi. 

Równie silnie doszukujemy się Polaków wśród największych gwiazd i twórców.

Internet regularnie zalewany jest kolejnymi zestawieniami aktorów o polskich korzeniach - Natalie Portman? Przecież jej ojciec jest potomkiem emigrantów uciekających z ziem polskich! Paul Wesley? Regularnie odwiedza swoich dziadków w Polsce! Listy są długie i obejmują wiele znaczących nazwisk, szukając w przeszłości gwiazd jakichkolwiek osób chociażby powiązanych z Polską. Nikt nie boi się używania określeń ,,nasi”. Nikogo nie obchodzi też, że część z tych osób mogło nawet nigdy nie słyszeć o Polsce. Mało tego, niektórzy celebryci wyraźnie mówią, że urodzili się w Stanach, wychowali się w tej kulturze, i stąd pochodzą. 

W mojej głowie pojawiły się pytania - dlaczego Polacy wręcz na siłę starają się udowodnić, że mają niemały udział w największym przemyśle filmowym? Czy obecność NASZYCH  w ,,Fabryce Snów” sprawi nagle, że rodzime produkcje staną się lepsze, bardziej doceniane na całym świecie? Co tak naprawdę zmieni fakt, że kogoś rodzina setki lat temu żyła w Polsce?

Pytania te nie pojawiły mi się w głowie bez powodu, a za sprawą zetknięcia się (chciałabym móc powiedzieć ,,przeczytania”, ale nie podołałam) z książką Andrzeja Krakowskiego - ,,Pollywood. Jak stworzyliśmy Hollywood”. Na pierwszy rzut oka wszystko zapowiadało się świetnie - człowiek, który dużą część życia spędził w USA, znający ogromne ilości filmowców, opowiada historię powstawania Hollywood i tamtejszego przemysłu filmowego przez pryzmat postaci powiązanych z Polską.

Tylko jak mogę traktować na poważnie książkę, która na dosłownie pierwszych stronach rzuca nazwiskami Goldwyna, braci Warner, Poli Negri czy Billy’ego Wildera, zaznaczając przy każdym z nich, że to NASI, bez których nie byłoby filmów pełnometrażowych ani kolorowych, aktorek-div, ani nawet francuskiej Nowej Fali i włoskiego neorealizmu, w ogóle niczego by bez Polaków nie było. 

Owszem, nie da się ukryć, że każda postać opisana w książce ma korzenie polskie. W dodatku bardzo dokładnie opisane (widać, że autor wykonał kawał roboty i dużo czasu poświęcił na zbadanie przeróżnych źródeł). Mimo to mam poczucie, że książka w ostatecznym kształcie na siłę podkreśla ,,polskość” bohaterów, chociaż w prawie każdym przypadku mamy do czynienia z osobami żydowskiego pochodzenia, które jedynie urodziły się (oni sami, lub ich przodkowie) na ziemiach polskich.

Celowo podkreślam, nie w Polsce, tylko na ziemiach polskich. Fakt ten ma znaczenie o tyle, że ich rodziny mogły, i prawdopodobnie nie czuły, żadnego powiązania z Polską i nie czuły się wcale Polakami. Żyli bowiem w zamkniętych, żydowskich społecznościach, w Polsce będącej pod zaborami. W dodatku Żydzi emigrujący do Stanów i Hollywood niespecjalnie chcieli podkreślać swoje pochodzenie i wiązali się raczej z kulturą amerykańską. Może jestem po prostu przewrażliwiona, ale coś mi tutaj nie gra…

Ale idźmy dalej, bowiem książka Pana Krakowskiego nie opiera się tylko na losach pierwszych gwiazd Hollywoodu.

W trakcie czytania okazuje się bowiem, że książka przeplata między losami bohaterów biografię samego autora, który w środek rozdziału chętnie wrzuca anegdotki ze swojego życia, a ich powiązanie z tematem jest często bardzo, bardzo małe. Gdy przeczytałam porównanie kąpania się w Wiśle bez zgody rodziców do szukającego brata 11-letniego Ala Jolsona nie wierzyłam w to, co czytam. Z jednej strony rozumiem, że autor chciał ubarwić opowieści, dodając coś od siebie. Niewątpliwie jego życiorys jest ciekawy i pełen historii, o których bym z chęcią przeczytała. Nie sądzę jednak, że książka przedstawiająca powstawanie Hollywood jest na to odpowiednim miejscem.

Słowem podsumowania - nie, Polacy nie zbudowali Hollywood.

Błagam, przestańmy na siłę szukać ludzi powiązanych z naszym narodem niczym w teoriach spiskowych i skupmy się na tym, że mamy masę wspaniałych i wartościowych twórców będących faktycznie Polakami, jeżeli już chcemy myśleć kategoriami narodowymi. I dajmy sobie spokój z tym całym Hollywood.

A gdyby ktoś mimo wszystko był ciekawy losów Poli Negri, braci Warnerów, Gordona i Mayera czy Paula Muni, to może sobie zerknąć do książki Andrzeja Krakowskiego, ale musi mieć przy tym dużą dawkę cierpliwości i dystansu. Mimo wszystko da się z niej wyciągnąć trochę ciekawych informacji i zbudować biografie bohaterów (niestety, miejscami nieco ograniczoną). A na ogólne pytanie, czy polecam książkę, póki co nie jestem w stanie odpowiedzieć. Chyba zależy od tego, co chcemy w niej znaleźć.

Ja niestety znalazłam niewiele. 

Przeczytaj także:

Autor

Redaktorka naczelna strony www.filmeter.pl, studentka filmoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Wcześniej współpracowała m.in. z Fundacją Kamera Akcja oraz firmą Momakin. Autorka tekstów okołofilmowych oraz zaangażowanych społecznie - jej teksty będzie można już niedługo znaleźć także w aperiodyku społecznym SILNE. Prywatnie interesuje się nie tylko kinematografią i produkcją filmową, ale także sztuką w dużo szerszym kontekście.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x